|
www.machsom.fora.pl Rozwoj duchowy / Nowa Era
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
adm
Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:15, 01 Maj 2017 Temat postu: "Przyjazn z Bogiem" |
|
|
"Przyjazn z Bogiem"
Neale Donald Walsch
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
adm
Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 14:28, 01 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
Witam
...pomyslalem sobie, ze wibracje tego przekazu pasuja niejako do wibracji naszych rozmow w tym bloku... z racji tego, ze link jest widoczny tylko dla zalogowanych uczestnikow, a blok ten jest otwarty dla wszystkich tutaj zagladajacych, to wkleje pare pierwszych stron dla rozkrecenia
...jesli ktos znajdzie dla siebie cos ciekawego, to zapraszam do rozmow... byc moze uda sie znalesc nawiazania do prowadzonych juz rozmow, a byc moze powstana nowe watki... oczywiscie do rozmow zapraszam w bloku "Rozmowy"
http://www.machsom.fora.pl/rozmowy,144/
serdecznie pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
adm
Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:14, 01 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
Kolejny raz pragnę podziękować przede wszystkim mojemu najlepszemu przyjacielowi, Bogu.
Przepełnia mnie głęboka wdzięczność za myśl o tym, że odnalazłem Boga, mało tego, znalazłem w nim przyjaciela.
Wdzięczny jestem też za wszystko, co od niego otrzymałem
i dzięki Niemu mogłem ofiarować innym.
Na nieco innej płaszczyźnie, choć równie niebiańskiej, mieści się moja przyjaźń z moją żoną, Nancy, która jest ucieleśnieniem słowa “błogosławieństwo". Od chwili kiedy ją poznałem, nie przestaję doznawać
błogosławieństwa.
To zadziwiająca osoba. Z głębi swej istoty emanuje cichą mądrością, niewyczerpaną cierpliwością, szczerym miłosierdziem i najczystszą miłością, jakiej kiedykolwiek dane mi było zaznać. Świat, który raz
po raz pogrąża się w mroku, Nancy rozjaśnia swą światłością. Obcować z nią znaczy dla mnie na nowo odkryć wszystkie moje wyobrażenia na temat tego, co dobre, serdeczne i piękne; wszystkie moje
nadzieje, jakie wiązałem z czułą i wspierającą towarzyszką życia
; z wszystkimi fantazjami, w jakich przedstawiałem sobie prawdziwie miłujących się kochanków.
Jestem dłużnikiem tylu wspaniałych ludzi, którzy odcisnęli na moim życiu niezatarty ślad, uosabiając przymioty i sposoby bycia, z których czerpałem natchnienie i naukę. To bezcenny dar mieć takich
przewodników! Spośród nich szczególnie wdzięczny jestem...
Kirsten Bakke, za wzór absolutnej niezawodności oraz za udowodnienie mi, że śmiałe i przebojowe przywództwo można pogodzić ze współczuciem, wrażliwością i troską.
Ricie Curtis, za dobitny przykład na to, że siła charakteru wcale nie ujmuje kobiecości, lecz jej przydaje.
Ellen DeGeneres, za świadectwa odwagi, jaką wielu uznaje za niemożliwą, dzięki czemu staje się ona możliwa dla każdego z nas.
Bobowi Friedmanowi, za pokazanie mi, że wewnętrzna uczciwość to nie fikcja.
Billowi Gris woldowi i Danowi Higgs owi, za unaocznienie mi, co znaczy
przyjaźń na całe życie.
Jeffowi Goldenowi, za udowodnienie mi, że błyskotliwość, żarliwe przekonanie i łagodna perswazja wcale się nawzajem nie wykluczają.
Patty Hammett, za pokazanie, na czym polega miłość, lojalność i niezłomne oddanie.
Annę Heche, za danie świadectwa absolutnej autentyczności; i temu, jak ją zachować na przekór wszystkiemu.
Jerry'emu Jampolsky'emu i Dianę Cirincione, za pokazanie mi, że kiedy ludzie dojrzeli do miłości, nie ma granic dla tego, co można we wzajemnej łaskawości stworzyć lub życzliwie przeoczyć.
Elisabeth Kiibler Ross, za udowodnienie, że można wnieść oszałamiający wkład w dobro całej planety i samemu nie dać się temu oszołomić. '
Kaeli Marshall, za nieustanną gotowość do wybaczania w obliczu tego, co niewybaczalne, dzięki czemu potrafiłem uwierzyć w Bożą obietnicę odkupienia dla nas wszystkich.
Scottowi McGuire, za dobitny przykład na to, że wrażliwość nie ujmuje męskości, lecz jej przydaje.
Willowi Richardsonowi, za świadectwo na to, że nie trzeba urodzić się z tej samej matki, aby być komuś bratem.
Bryanowi L. Walschowi, za niezłomność i podkreślanie znaczenia rodziny.
Dennisowi Weaverowi, za uosobienie męskiego wdzięku i pokazanie, jak spożytkować swe zalety i swą popularność dla podniesienia jakości życia innych.
Mariannę Wiliamson, za udowodnienie, że przywództwo duchowe i doczesne mogą iść w parze.
Oprah Winfrey> za wzór niecodziennej determinacji i męstwa, i gotowość postawienia na szalę wszystkiego w imię swych przekonań.
Gary'emu Zukavowi, za przykład cichej mądrości i pokazanie, jak dotrzeć do Środka, i tego, jak ważne jest w Nim pozostanie.
Tych nauczycieli, i wielu innych, spotkałem na swej drodze. Dlatego wiem, że cokolwiek dobrego wychodzi ode mnie, po części pochodzi od nich, oni bowiem mnie tego nauczyli, a ja tylko przekazuję
W gruncie rzeczy, nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę
nie dożyc rana, dopóki nie nauczono mnie dziecięcej modlitwy...
Teraz już kładę się spać, Panie, racz o ma dusze dbać. A jeśli umrę, nim dzień nastanie, Do nieba mnie wziąć racz, Panie.
Po kilku tygodniach takich modlitw bałem się w ogóle położyć spać. Płakałem po nocach, nikt się nie domyślał, jaki był powód. Do dziś mam obsesję na punkcie nagłej śmierci. Często kiedy wychodzę z
domu, żeby zrobić zakupy w pobliskim sklepie lub przed podróżą mówię do Nancy, “Jeśli nie wrócę, pamiętaj, że moje ostatnie słowa do ciebie brzmiały: 'Kocham cię'". Z czasem przerodziło się to w stały
dowcip, ale jakaś cząstka mnie podchodzi do tego śmiertelnie poważnie.
Ponownie doświadczyłem bojaźni Bożej, kiedy miałem trzynaście lat. Mój opiekun z dzieciństwa, Frankie Schultz, chłopak z sąsiedztwa, brał ślub. I zaprosił mnie na wesele; miałem w jego imieniu przywitać i rozsadzić gości! Rozpierała mnie duma. Do chwili kiedy powiadomiłem o tym naszą siostrę.
-A gdzie odbędzie się ten ślub? spytała podejrzliwie.
-U świętego Piotra wyjaśniłem niewinnie.
-U świętego Piotra? powtórzyła lodowatym tonem. To przecież luterański kościół, prawda?
-Nie wiem. Nie pytałem. Chyba...
-To luterański kościół i nie pójdziesz tam.
-Jak to? spytałem.
-To zabronione oświadczyła głosem, który dawał do zrozumienia, że sprawa jest przesądzona.
-Ale dlaczego? upierałem się mimo wszystko. Siostra spojrzała na mnie tak, jakby nie mieściło się jej w głowie, że śmiem ją dalej indagować. Potem, najwyraźniej czerpiąc z głęboko ukrytego źródła
nieskończonej cierpliwości, zamrugała dwa razy i uśmiechnęła się.
-Bóg nie chce cię oglądać w pogańskim kościele tłumaczyła ich wiara różni się od naszej. Oni nie głoszą prawdy. Chodzenie do innego kościoła to grzech. Przykro mi, że twój przyjaciel postanowił tam wziąć ślub. Bóg nie uświęci ich związku.
-Siostro naciskałem, posuwając się daleko, poza granice tolerancji, a jeśli będę pomagał Frankiemu na przyjęciu weselnym?
-No, cóż westchnęła, szczerze zatroskana. Wtedy biada ci chłopcze.
Mocne słowa. Z Boga był prawdziwy twardziel. Nie dopuszczał żadnych odstępstw od wyznaczonych reguł.
Ja jednak odstąpiłem. Żałuję, że nie mogę przytoczyć powodu bardziej wzniosłego, ale prawda wygląda tak, że nie mogłem pogodzić się z tym, że nie założę swojej białej sportowej marynarki z różowym goździkiem w klapie dokładnie tak, jak śpiewał Pat Boone!).
Postanowiłem nikomu nie mówić o słowach zakonnicy i poszedłem na ślub. Ale miałem pietra! Może wam się wydawać, że przesadzam, ale przez cały dzień czekałem, aż powali mnie Bóg. W trakcie uroczystości bacznie nasłuchiwałem luterańskich kłamstw, ale pastor mówił tylko serdeczne i cudowne rzeczy, od których wszystkim obecnym w kościele zakręciły się łzy w oczach. Mimo to pod koniec mszy byłem zlany potem.
Tej nocy błagałem Boga na klęczkach, aby wybaczył mi moje przewinienie. Zmówiłem Akt Skruchy Doskonałej tak, jak nigdy jeszcze zapewne nie słyszeliście. Leżałem w łóżku bojąc się zasnąć i powtarzałem w kółko A jeśli umrę, nim dzień nastanie, do nieba mnie wziąć racz, Panie...
Przytoczyłem te anegdoty z dzieciństwa a znalazłoby się dużo więcej
nie bez powodu. Chcę dać wam wyobrażenie o tym, jak prawdziwy był mój strach przed Bogiem. Ponieważ mój przypadek nie należy do odosobnionych.
I jak już mówiłem, nie tylko katolicy korzą się z lęku przed Bogiem. Bynajmniej. Połowa ludzi na świecie wierzy, że Bóg “ich dopadnie", jeśli nie będą posłuszni. Fundamentaliści różnych religii sieją strach w sercach wyznawców. Tego nie wolno. Nie rób tamtego. Przestań, bo Bóg cię ukarze. I nie chodzi tu o ważniejsze zakazy w rodzaju “Nie Zabijaj". Mowa tu o rozgniewaniu Boga spożyciem mięsa w piątek (w tej sprawie zmienił jednak zdanie) czy zjedzeniu wieprzowiny w
dowolnym dniu tygodnia albo wzięciu rozwodu. Bóg będzie się złościł, jeśli nie okryjesz swej kobiecej twarzy kwefem, jeśli choć raz w życiu nie
odbędziesz pielgrzymki do Mekki albo jeśli nie rzucisz wszystkiego, nie rozwiniesz dywaniku i nie uderzysz czołem o ziemię pięć razy dziennie, nie weźmiesz ślubu w świątyni, nie pójdziesz do spowiedzi
czy na mszę każdej niedzieli.
Z Bogiem trzeba uważać. Sęk w tym, że trudno spamiętać wszystkie reguły, tyle ich jest. A już rzeczą nie do obejścia jest to, że
słuszne są zasady podawane przez każdego. Lub przynajmniej każdy twierdzi, że są. Ale wszyscy nie mogą mieć racji. Jak wybrać, skąd wiedzieć? To dręczące pytanie i wcale niebłahe, zważywszy na tak wąski margines błędu, jaki dopuszcza Bóg.
I oto pojawia się książka pod tytułem Przyjaźń z Bogiem.
Co to może oznaczać? Jak to możliwe?
Czyżby Bóg nie był jednak Świętym Desperado? A nie ochrzczone dzieci trafiają do nieba? I noszenie kwefu, składanie pokłonów, zachowywanie celibatu, niespożywanie wieprzowiny nie ma nic do rzeczy?
Allach darzy nas miłością bezwarunkową? Zaś Jehowa zabierze
wszystk ich nas do siebie, kiedy nastaną dni chwały?I kwestia o daleko idących następstwach czy to możliwe, że w ogóle nie powinno się mówić o Bogu “On"? Czy Bóg może być kobiety? Czy też, o zgrozo, bezpłciowy?
Dla kogoś, kto odebrał takie wychowanie jak ja, nawet
pomyślenie czegoś takiego mogło być uznane za grzech.
Ale musimy to rozważać. Podawać w wątpliwość. Ślepa wiara zawiodła nas w ślepy zaułek. Ludzkość niewiele posunęła się naprzód w swym duchowym rozwoju w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. Tyle nam
mówiono, tyle nas uczono, a my wciąż objawiamy te same zachowania, które od niepamiętnych czasów sprowadzają na naszą rasę nieszczęścia.
Zabijamy swych braci, pozwalamy, by światem rządziły chciwość i siła, krępujemy swoją seksualność, źle traktujemy i źle kształcimy swoje dzieci, przymykamy oczy na cierpienie i w gruncie rzeczy, przyczyniamy się do niego.
Od narodzin Chrystusa minęły dwa tysiące lat, od czasów Buddy dwa i pół, a jeszcze więcej, odkąd po raz pierwszy usłyszeliśmy słowa Konfucjusza, mądrość Tao, a wciąż nie rozstrzygnęliśmy zasadniczych
kwestii. Czy znajdzie się kiedyś sposób na to, aby zrobić użytek z tego, co już wiemy, przenieść to do codziennego życia?
Sądzę, że tak. I mam co do tego pewność, ponieważ wiele o tym rozmawiałem z Bogiem.
Najczęściej zadawano mi pytanie: “Skąd wiesz, że naprawdę rozmawiasz z Bogiem? Skąd wiesz, że to nie dzieło twojej wyobraźni? Czy, co gorsza,
diabelsk a sztuczka?".
Drugim pod względem częstości było: “Dlaczego akurat ty? Dlaczego Bóg wybrał ciebie?".
I wreszcie trzecie z powtarzających się pytań: “Jak wygląda twoje życie, odkąd to się wydarzyło? Jak się zmieniło?".
Można by sądzić, że najczęściej stawiane mi pytania dotyczyły
Słów Boga, zapierających dech w piersiach objawień; nadzwyczajnych wglądów i obrazoburczych koncepcji a tych nie brakowało w
naszym dialogu ale zadawane mi pytania głównie odnosiły się do ludzkiej strony tego przedsięwzięcia.
W końcu, nade wszystko pragniemy poznać prawdę o sobie nawzajem. Trawi nas nienasycona ciekawość naszych bliźnich, bardziej przemożna niż ciekawość czegokolwiek innego w świecie. Tak jakbyśmy zdawali sobie sprawę, że jeśli dowiemy się więcej o innych, poznamy lepiej sami siebie. A pragni enie lepszego poznania siebie swej Prawdziwej Istoty to najgłębsze ze wszystkich pragnień.
Dlatego więcej zadajemy jeden drugiemu pytań o swoje doświadczenia aniżeli o swoje pojmowanie.
Jak to wtedy było? Skąd wiesz, że to prawda? O czym teraz rozmyślasz? Dlaczego tak postępujesz? Skąd u ciebie to poczucie?
Próbujemy wczuć się w położenie drugiego. Mamy wewnątrz system naprowadzający, który kieruje nas intuicyjnie i nieodparcie ku sobie nawzajem. Wierzę, że na poziomie genetycznym występuje
naturalny mechanizm, który zawiera uniwersalną inteligencję. Ta uniwersalna inteligencja kształtuje nasze podstawowe reakcje jako istot rozumnych. Wprowadza odwieczną mądrość do naszych komórek, dając
początek temu, co niektórzy nazywają Prawem Przyciągania.
Pcha nas ku sobie nawzajem siła płynąca z ukrytego przekonania, że w drugim odnajdziemy samych siebie. Możemy nie być tego świadomi, możemy tego nie artykułować wprost, ale pojmujemy to na
poziomie komórkowym. I wierzę też, że to rozumienie w skali mikro pochodzi od rozumienia w skali makro. Wierzę, że zdajemy sobie z tego sprawę, że w najwyższym wymiarze Wszyscy Stanowimy Jedno. Ta nadrzędna świadomość nakazuje nam lgnąć do drugiego, a jej ignorowanie jest przyczyną najdotkliwszej samotności serca, najdotkliwszej nędzy ludzkiej kondycji.
To unaoczniły mi rozmowy z Bogiem: każdy smutek, każde pogwałcenie godności, każdą tragedię można przypisać jednej jedynej ludzkiej decyzji odsunięcia się od siebie nawzajem. Decyzji
pomijania nadrzędnej świadomości, obwołania naturalnego pociągu, jaki
czujemy do drugiego “złym", a Jedności fikcją.
W ten sposób zadajemy kłam swej prawdziwej Jaźni. A z tego samozaparcia bierze się całe nasze zło. Cała złość, całe rozczarowanie, cała gorycz mają swój początek w obumarciu naszej największej radości.
Radości bycia Jednym. Konflikt w relacjach międzyludzkich wynika stąd, /e choć na poziomie komórkowym dążymy do tego, aby doświadczyć naszej Jedności, nasz umysł uparcie temu zaprzecza. W ten sposób nasze myślenie o życiu, o tym, jakie jest, kłóci się z tym, co wiemy w głębi swojej istoty. W rzeczy samej, co dzień działamy na przekór naszym instynktom. Doprowadziło to do obecnego obłędu, w ramach którego obstajemy przy odgrywaniu niedorzecznej idei podziału, jednocześnie tęskniąc za doznaniem ponownie radości bycia Jednym.
Czy ten konflikt da się rozwiązać? Tak. Wygaśnie on z chwilą, kiedy pojednamy się z Bogiem. Temu właśnie ma służyć ta książka.
Nie miałem pojęcia, że ona powstanie. Podobnie jak Rozmowy z Bogiem
była mi dana, aby mogli z niej skorzystać inni.
Sądziłem, że z chwilą ukończenia trylogii RzB moja “kariera pisarza z przypadku" również dobiegła końca. Wtedy przy pisaniu “Podziękowań" do
Przewodnika do Rozmów z Bogiem, księgi pierwszej,
doświadczyłem czegoś, co miało wszelkie cechy przeżycia mistyczne
go. Opowiadam to po to, abyś zrozumiał, dlaczego ta książka została napisana. Na wieść, że ją piszę, ludzie czasami odpowiadali: “Przecież miała być tylko trylogia?". Tak jakby przedstawienie nowego
materiału w jakiś sposób podważało wiarygodność oryginału. Dlatego chcę, abyście znali okoliczności powstania tej książki; jak stało się dla mnie jasne, że muszę ją napisać chociaż jeszcze nie mam pojęcia,
co się w niej znajdzie ani dokąd mnie doprowadzi.
Była wiosna 1997 roku i skończyłem właśnie pisać Przewodnik .
W napięciu czekałem na odzew zestrony wydawnictwa Hampton Roads. W końcu do mnie zadzwonili.
-Cześć, Neale, wspaniała książka! odezwał się Bob Friedman.
-Poważnie? Nie żartujesz? Coś we mnie nie pozwala mi wierzyć w najlepsze wieści i każe spodziewać się najgorszego. Dlatego przygotowany byłem na coś w rodzaju: “Przykro mi. Nie możemy
tego przyjąć. Musisz to przerobić".
Oczywiście, że nie zaśmiał się Bob. Dlaczego miałbym cię okłamywać w takiej sprawie? Myślisz, że chciałbym wydać kiepską książkę?
-Myślałem, że może próbujesz podnieść mnie na duchu.
-Wierz mi, Neale. Nie poprawiałbym ci samopoczucia mówiąc, że napisałeś świetną książkę, gdyby to był gniot.
-W porządku odparłem ostrożnie.
Bob znów zachichotał. Wy autorzy zupełnie w siebie nie wierzycie. Jesteście podejrzliwi nawet wobec kogoś, kto musi mówić wam prawdę, jeśli ma zarobić na życie. Mówię ci, to wspaniała książka. Na pewno
pomoże wielu ludziom.
Wypuściłem z ulgą powietrze. Dobra, wierzę ci.
-Jest tylko jedna rzecz.
-Wiedziałem. Wiedziałem. Co jest nie tak?
-Nic. Po prostu nie przysłałeś podziękowań. Chcemy się tylko upewnić, czy chcesz zamieścić podziękowania, ale zapomniałeś wysłać, czy obędzie się bez. To wszystko.
-To wszystko?
-To wszystko.
-Dzięki Bogu.
-To mają być twoje podziękowania? rozesmial się Bob.
-Czemu nie? Powiedziałem Bobowi, że prześlę mu coś zaraz pocztą elektroniczną. Kiedy odłożyłem słuchawkę, wydałem okrzyk.
-Co znowu? zawołała Nancy z sąsiedniego pokoju. Stanąłem przed
nią z triumfującą miną.
-Bob mówi, że książka jest świetna.
-To dobrze rozpromieniła się.
-Myślisz, że naprawdę tak uważa?
Nancy wywróciła oczami i uśmiechnęła się.
-Bob z pewnością nie wprowadzałby cię w błąd w tej sprawie.
-Dokładnie tak powiedział. Ale jest jedna rzecz.
-Co takiego?
-Muszę napisać podziękowania.
-To nic trudnego. Machniesz coś w pół godziny.
Moja żona powinna była zostać wydawcą.
Siadłem więc pewnego niedzielnego poranka i zabrałem się do pracy. Najpierw zadałem sobie pytanie: “Komu pragnę złożyć podziękowania na początku tej książki?". “Rzecz jasna, Bogu", natychmiast
podpowiedział mi umysł. Owszem, spierałem się sam ze sobą, ale przecież dziękuję Bogu za wszystko, nie tylko za tę książkę. “Więc*napz'sz to", obstawał umysł. Podniosłem długopis i napisałem: Za
całe swe życie i za to wszystko, co mogłem w nim uczynić dobrego, prawego, twórczego, wspaniałego, dziękuje memu najdroższemu przyjacielowi i najbliższemu kompanowi, Bogu.
Pamiętam, że zdziwiło mnie to sformułowanie. Nigdy przedtem nie odnosiłem się tak do Boga, lecz nagle uświadomiłem sobie jasno, że tak właśnie to czuję. Czasami tylko podczas pisania poznaję dokładnie swoje uczucia. Czy doświadczyliście kiedyś czegoś podobnego? Pisałem te słowa i nagle zdałem sobie sprawę... wiecie, ja naprawdę mam w Bogu
przyjaciela. Tak to odbieram. I wtedy wtrącił się umysł: “To też zapisz. Dalej, przelej to na papier". I zacząłem drugi akapit podziękowań:
Nie znałem wcześniej tak cudownej przyjaźni wydaje mi się, że tak właśnie należy nazwać łącząca nas wieź i przy każdej okazji staram się wyrażać za nią swa wdzięczność.Potem zaś napisałem coś sam nie wiedząc dlaczego. Mam nadzieje, że uda mi się wyjaśnić w najdrobniejszych szczegółach wszystk im zainteresowanym, w jaki sposób można taka przyjaźń zawrzeć i jak ja wykorzystać. Ponieważ Bóg chce być przede wszystkim wykorzystywany. A i my pragniemy tego samego. Pragniemy przyjaźni z Bogiem. Przyjaźni, która okazałaby się czynna i użyteczna.
Gdy napisałem te ostatnie słowa, ręka mi zastygła. Przeszedł mnie dreszcz. Coś przetoczyło się przeze mnie. Siedziałem w milczeniu, oszołomiony nagłą i pełną świadomością czegoś, o czym jeszcze przed chwilą wcale nie myślałem, a teraz wydawało się takie oczywiste.
Nie było to całkiem nowe doznanie. Często przytrafiało mi się przy pisaniu
Rozmów z Bogiem. Kilka słów, zdań wyrywało się z mego umysłu, a gdy widziałem je przed sobą na papierze, nagle miałem pewność, że tak jest, nawet jeśli kilka minut wcześniej nie miałem o “tym" pojęcia. Towarzyszyło temu zwykle doznanie fizyczne nagłe mrowienie czy'
coś, co nazywam drżeniem ze szczęścia, albo łzy radości. I niekiedy wszystkie trzy naraz. Tym razem wystąpiły naraz. Wiedziałem więc, że to, co zapisałem, to absolutna prawda. I wówczas spadło na mnie ważne osobiste objawienie. To też zdarzało mi się wcześniej. To uczucie
natychmiastowego uświadomienia sobie czegoś w całej jego rozciągłości. Wiesz “wszystko odrazu.".
Olśniło mnie (inaczej tego nie mogę wyrazić), że nie poprzestanę na napisaniu trylogii Rozmów z Bogiem.
Nabrałem nagłej jasności co do tego, że za moją sprawą powstaną jeszcze co najmniej dwie książki. Wiedza o nich i o tym, jakie mają spełnić zadanie, ogarnęła mnie całego. I usłyszałem głos Boga, szepczący: Neale, to, co nas łączy, nie różni się niczym od twoich związków z ludźmi. Zawsze zaczynacie od rozmowy. Jeśli wypadnie dobrze, zawiązuje się przyjaźń. A jeśli przyjaźń będzie udana, doświadczacie poczucia Jedności wspólnoty z druga osoba. Ze Mną jest dokładnie tak samo. Najpierw ze sobą rozmawiamy. Każdy z was na swój sposób doświadcza rozmowy z Bogiem. Obie strony biorą w niej udział, podobnie jak w rozmowie, która prowadzimy w tej chwili. Może ona toczyć się “w głowie" czy na papierze;
Moje odpowiedzi mogą też docierać do ciebie z pewnym opóźnieniem, pod postacią następnej piosenki, jakiej słuchasz, filmu, jaki oglądasz, wykładu, na który się wybrałeś, artykułu w czasopiśmie, jaki czytasz czy przypadkowej wypowiedzi przyjaciela, który “akurat" przechodził twoją drogą. Kiedy już stanie się dla ciebie oczywiste, że nieustannie prowadzimy ze sobą rozmowę, możemy przystąpić do budowania przyjaźni. Na koniec zaś doświadczymy całkowitej wspólnoty.
Toteż masz jeszcze do napisania dwie książki: Przyjaźń z Bogiem i Jedność z Bogiem.
Pierwsza dotyczyć będzie wykorzystania mądrości Rozmów z Bogiem
do stworzenia czynnej przyjaźni z Bogiem.
Druga pokaże, jak wynieść te przyjaźń do poziomu całkowitej wspólnoty z Bogiem i jakie to niesie ze sobą następstwa. Dostarczy wskazówek każdemu poszukiwaczowi prawdy i przekaże zapierające dech w
piersiach przesłanie dla całej ludzkości.
Ty i Ja stanowimy Jedno. Tylko po prostu o tym nie wiesz. Nie decydujesz się tego doświadczyć tak samo jak nie znasz czy nie wybierasz doświadczenia i swojej Jedności z innymi. Twoje książki, Neale, położą kres podziałowi, zburza iluzje odrębności w tych, którzy je czytają.
Takie jest twoje zadanie. Takie masz dzieło do wykonania rozwiać złudzenie podziału. Nigdy o nic innego nie chodziło. Twoje Rozmowy z Bogiem to zaledwie początek.
Byłem oszołomiony. Ponownie przeszły mnie ciarki. Czułem, jak wzbiera we mnie drżenie, takie nie do wykrycia dla zewnętrznego obserwatora, lecz mimo to przenikające każdą komórkę ciała. I tak właśnie jest każda komórka zaczyna szybciej drgać. Wibrować z wyższą częstotliwością. Pląsać z energią Boga. Ładnie powiedziane. To cudowna metafora.
Zaraz, chwileczkę. Nie wiedziałem, że tak szybko się odezwiesz. Relacjonowałem tylko, co zdarzyło się w 1997 roku.
Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. Miałem zamiar odczekać mniej więcej do połowy tej książki, ale uderzyłeś w taki poetycki ton, że nie mogłem stać z boku. To miło, naprawdę. To niemal odruch. Ilekroć piszecie lirycznie, przemawiacie poetycko, uśmiechacie się miłośnie,
śpiewacie czy tańczycie, musze się pokazać.
Musisz?
Wyrażę to inaczej. Zawsze jestem z wami, przez całe życie. Ale gdy się uśmiechacie, kochacie, śpiewacie, tańczycie czy piszecie od serca, o wiele wyraźniej uświadamiacie sobie Moja obecność. To Ja
w najwyższym wydaniu, a kiedy wyrażacie te jakości, wyrażacie Mnie
dosłownie, wypychacie Mnie na zewnątrz.
Zabieracie Mnie ze swego wnętrza, gdzie przebywam zawsze i pokazujecie Mnie na zewnątrz. I dlatego wydaje się, że Ja się wam “pokazuje". Lecz tak naprawdę, jestem z wami cały czas, a w takich
chwilach po prostu zdajecie sobie sprawę z Mojej obecności.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|