adm
Dołączył: 12 Mar 2012
Posty: 1035
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 10:48, 19 Lip 2013 Temat postu: Przedmowa i wprowadzenie do tomu 1-go i 2-go |
|
|
PRZEDMOWA
Prawdy, zawarte w Doktrynie tajemnej w żadnym sensie nie są podawane jako objawienia. Wiedzę zawartą w tej książce można znaleźć w tysiącach tomów świętych pism wielkich azjatyckich i wczesnych europejskich religii. Faktem jednak jest, iż tam jest ona rozproszona, zapisana tysiącami fragmentów i ukryta pod glifami oraz symbolami, które, oderwane od siebie, są odczytywane inaczej, niż powinny być. Po długiej i żmudnej pracy, dzięki pomocy mistrzów, powstała ta książka, zbierająca prastare twierdzenia i łącząca je w harmonijną całość.
Zbędną rzeczą jest tłumaczenie, iż nie jest to całokształt tajemnej doktryny, ale jedynie jej określone fragmenty, wybrane z podstawowych założeń, które oświecą szukających prawdy, wskażą ścieżkę wędrowcom, podtrzymają wątpiących. Należy jasno podkreślić, że nauki zawarte w tych tomach nie są własnością hinduskiej, zoroastriańskiej, chaldejskiej czy egipskiej religii, tak samo jak nie przynależą do buddyzmu, islamu, judaizmu czy chrześcijaństwa. Doktryna tajemna jest istotą ich wszystkich. Wytrysły z niej różne systemy religijne teraz dopiero mogą być ponownie zanurzone w rodzimym żywiole, z którego wyrosły wszystkie tajemnice oraz dogmaty, rozwinęły się i uległy zmaterializowaniu. Cel tej pracy może być ujęty w następujący sposób chodzi o wykazanie, iż przyroda nie jest przypadkowym zbiorowiskiem atomów, i wyznaczenie człowiekowi przynależnego mu miejsca w schemacie wszechświata; o wybawienie z poniżenia i zapomnienia prastarych prawd, stanowiących podstawę wszystkich religii oraz o udowodnienie podstawowej jedności ich źródła; o wykazanie, iż nauka współczesnej cywilizacji jak dotychczas jeszcze nie dotarła do ukrytej dziedziny przyrody. Doktryna tajemna jest książką w służbie ludzkości i tylko ona może ją oceniać. De minimis non curat lex
H. P. Bławatska
WPROWADZENIE
Słuchać uprzejmie, sądzić łagodnie. Od chwili pojawienia się w Anglii teozoficznej literatury, jej nauki zaczęto określać mianem buddyzmu ezoterycznego. I stało się nawykiem, jak mówi stare przysłowie, że błąd toczy się po pochyłości, podczas gdy prawda musi z mozołem piąć się pod górę. Stare truizmy często okazują się najmądrzejsze; ludzki umysł nie jest całkowicie wolny od tendencyjnych uprzedzeń, a stanowcze opinie kształtują się nieraz przed gruntownym zbadaniem przedmiotu sporu ze wszystkich stron. Zostało to powiedziane w związku z upowszechnieniem się podwójnego błędu: sprowadzeniem teozofii do buddyzmu oraz pomieszaniem tez filozofii religijnej głoszonej przez Gotamę Buddhę z doktrynami naszkicowanymi w Buddyzmie ezoterycznym.
Trudno byłoby sobie wyobrazić coś bardziej mylącego; jednocześnie dało to nieprzyjaciołom teozofii broń do ręki; jak bowiem wyraził się pewien czcigodny palio-log, nie było w tym tomie ani ezoteryzmu, ani buddyzmu. Prawdy ezoteryczne pomieszczone w pracy Sinnetta przestały nimi być z chwilą opublikowania. Nie obejmuje ona także religii Buddy, a jedynie garść twierdzeń, wziętych z dotychczas ukrywanej wiedzy, uzupełnionych obecnie dalszymi tezami, rozbudowanych i wyłożonych w kolejnych tomach. Ale i późniejsze dzieła, jakkolwiek również podają niektóre twierdzenia Doktryny tajemnej Wschodu, zaledwie uchylają rąbka ciemnej zasłony.
Żaden bowiem, nawet największy z żyjących adeptów, mający zgodę na publiczne objawienie prawd, nie mógłby tego uczynić, gdyż naraziłby na pośmiewisko, drwiny i oszczerstwa to, co tak skutecznie było przez wieki i eony utajone.
Buddyzm ezoteryczny jest świetną książką o nader niefortunnym tytule, jakkolwiek nie oznacza on więcej niż tytuł niniejszego dzieła Doktryna tajemna. Jest niefortunny, ponieważ ludzie przywykli sądzić o rzeczach na podstawie ich zewnętrznego wyglądu, a nie ich właściwego znaczenia. Zwiodło to również członków Towarzystwa Teozoficznego. Najpoważniejszy jednak głos protestu podnieśli bramini. Do usprawiedliwienia i ja się poczuwam, Buddyzm ezoteryczny bowiem został mi przedstawiony w postaci gotowej już książki, i nie wiedziałam, jakie brzmienie chciał Sinnett nadać słowu buddhyzm.
Jak sądzę, winą za to należy obarczyć tych, którzy po raz pierwszy publicznie ogłosili wiedzę, zapominając wszakże o zaznaczeniu różnicy pomiędzy buddyzmem systemem religijnym etyki, głoszonym przez wzniosłego Gotamę, nazwanego tak od jego tytułu Buddha (Oświecony), a buddhą mądrością lub poznaniem (vidya), władzą poznawczą, od pierwiastka sanskryckiego budh poznać. To my, teozofowie hinduscy, jesteśmy rzeczywistymi winowajcami, aczkolwiek w swoim czasie uczyniliśmy wszystko, co było w naszej mocy, aby ten błąd naprawić. Można było bez większego problemu uniknąć owego błędnego terminu; wystarczyło zmienić zapis słowa i za ogólną zgodą zarówno pisać, jak i wymawiać buddhyzm zamiast buddyzm.
Takie wyjaśnienie na początku naszego dzieła było nieodzowne. Religia Mądrości jest dziedzictwem wszystkich narodów na całym świecie, chociaż w przedmowie do pierwszego wydania Buddyzmu ezoterycznego powiedziano, że w 1883 roku ani ja, ani żaden inny żyjący Europejczyk nie znał abecadła nauki, po raz pierwszy występującego w naukowej szacie. Ten błąd musiał powstać przez przeoczenie, to wszystko bowiem, co zostało objawione w tym dziele, znałam znacznie wcześniej, niż zostałam zobowiązana (w 1880 roku) do udzielania nauk Doktryny tajemnej dwóm europejskim dżentelmenom, z których jednym był autor tegoż Buddyzmu ezoterycznego. Nie da się zaś ukryć, że jestem Europejką z urodzenia i wychowania. Warto też dodać, że poważna część filozofii wykładanej przez Sinnetta była podana trzem osobom w Ameryce jeszcze przed opublikowaniem Izis odsłoniętej; wśród nich był pułkownik H. S. Olcott. Jego nauczycielami byli: wtajemniczony Węgier, Egipcjanin i Hindus. Za ich zgodą Olcott udzielał niektórych pouczeń, albowiem nie nadszedł jeszcze czas pracy publicznej dla dwóch pozostałych. Nastąpił on wszakże dla innych, czego dowodem są książki Sinnetta. Żadna jednak z teozoficznych prac nie zyskuje jakiejś dodatkowej wartości z tego tytułu, że rości sobie pretensje do bycia autorytetem.
Etymologicznie słowa: adi i Adhi Buddha, jeden (lub pierwszy) i Mądrość Najwyższa są terminami, którymi w swoich tajemnych traktatach posługiwał się Aryasanga. Stosują je obecnie wszyscy mistycy buddyzmu północnego. Są to sanskryckie określenia, nadawane przez najdawniejszych Ariów nieznanemu bóstwu. Ani w Wedach, ani we wcześniejszych dziełach nie spotkamy słowa Brahma, oznaczającego Mądrość Absolutną. Z kolei zwrot Adibhuta jest tłumaczony przez F. Halla jako: Pierwotna niestworzona przyczyna wszystkiego. Niewypowiedzianie długie eony musiały upłynąć, zanim epitet Buddha został, by tak powiedzieć, zhumanizowany, a w końcu przyswojony komuś, czyje niedościgłe cnoty i światło poznania przyniosły tytuł Buddhy Mądrości Niewzruszonej.
Bodha oznacza wrodzony boski intelekt, czyli rozumienie; Buddha nabycie go przez osobisty wysiłek i zasługę; buddhi jest natomiast zdolnością poznawczą łożyskiem, którym światło boskiego poznania dociera do jaźni, rozeznaniem dobra i zła, jak również boskim sumieniem, a także duszą duchową, która jest wehikułem atmy. Gdy buddhi pochłania nasz egotyzm (niweczy go) wraz ze wszystkimi jego vikarami, widoczny staje się dla nas Awalokiteśwara i nirwana, czyli mukti, jest osiągnięta. Mukti to tyle co nirwana wolność od więzów mai, czyli ułudy. Bodhi podobnie jest określeniem szczególnego rodzaju transu, zwanego samadhi, podczas którego podmiot (indywidualna jednostka) osiąga kulminację duchowego poznania. Niemądrymi trzeba zwać tych, którzy w zaślepieniu i przedwczesnej w naszym wieku nienawiści do buddyzmu, a przez reperkusję i do buddhyzmu, odrzucają jego ezoteryczne nauki, które są także bramińskimi, z tego tylko powodu, że nazwa ta sugeruje im jako monoteistom, iż są to doktryny szkodliwe. W wieku materializmu filozofia ezoteryczna przeciwstawia się jedynie atakom na wszystko, co święte i drogie człowiekowi w jego wewnętrznym życiu duchowym. Prawdziwy filozof, uczeń mądrości ezoterycznej, całkowicie zatraca wzgląd na osoby, dogmatyczne wierzenia i wyróżnione religie. Co więcej, filozofia ezoteryczna jednoczy wszystkie religie, obnaża je z ich ludzkich, zewnętrznych szat, i wykazuje, że rdzeń każdej z nich jest identyczny z rdzeniem każdej innej wielkiej religii. Udowadnia nieodzowność absolutnej boskiej zasady w przyrodzie, zaprzecza Bóstwu nie bardziej niż czyni to słońce.
Ezoteryczna filozofia nigdy nie odrzucała Boga w przyrodzie ani też Bóstwa jako absolutnego i abstrakcyjnego Ens. Odmawia natomiast przyjęcia wszelkich bogów religii monoteistycznych, czyli bogów stworzonych przez człowieka na jego własny obraz i podobieństwo, bluźnierczej i żałosnej karykatury Nigdy Niepoznawalnego. Nadto kroniki, jakie pragniemy przedstawić, obejmują doświadczenia ezoteryczne z całego świata od początku naszej ludzkości, okultyzm buddystyczny zaś ma wśród nich swoje miejsce, nic więcej. W istocie, poufne partie Dań lub Dżanna są pospolitym terminem dla ezoterycznych szkół i ich literatury. W starych księgach dżanna jest określane jako przekształcenie jaźni człowieczej przez rozmyślanie i poznanie, drugie, tym razem wewnętrzne, narodzenie. Stąd dzan, (fonetycznie d'zian) i Księga Dzyan, Dhyan metafizyki Gotamy jakkolwiek wielkie są w oczach nie obeznanego z tezami starożytnej Religii Mądrości stanowią tylko małą cząstkę całości.
Hinduski reformator swoje publiczne nauczanie ograniczył wyłącznie do czysto moralnej i fizjologicznej postaci Religii Mądrości, do etyki i człowieka. Wielki nauczyciel pozostawił natomiast nietknięte rzeczy niewidzialne i bezcielesne, tajemnicę bytu poza naszą ziemską sferą, zachowując je tylko dla wybranego koła swoich arhatów. Ci zaś uzyskali wtajemniczenie w słynnej grocie Saptaparna w pobliżu góry Baibhar, Czas i ludzka wyobraźnia szybko rozprawiły się z czystością i filozofią tych nauk, gdy tylko zostały przeniesione z wtajemniczonego i uświęconego koła arhatów na tereny słabiej przygotowane na przyjęcie metafizycznych koncepcji, a więc do Chin, Japonii, Birmy. Z tego też powodu warto zapamiętać doniosłą różnicę pomiędzy ortodoksyjnym buddyzmem (publicznymi naukami Gotamy Buddhy) a jego buddhyzmem ezoterycznym. Ale ezoteryczna doktryna Gotamy niczym się nie różni od doktryny wtajemniczonych bramanów dnia dzisiejszego. Był on bowiem dzieckiem ziemi aryjskiej, Hindusem z urodzenia, kszatrią i uczniem dwakroć zrodzonych (czyli wtajemniczonych bramanów). Przeto jego nauki nie mogły się różnić od ich doktryn, gdyż reforma buddyjska polegała wyłącznie na podaniu pewnej części tego, co było trzymane w tajemnicy przed wszystkimi (poza wybranymi świątyniami). Nie mogąc więc nauczać wszystkiego, co zostało mu dane dzięki ślubowaniu, chociaż nauczał filozofii opartej na fundamencie prawdziwej wiedzy ezoterycznej, Buddha dał światu tylko jej zewnętrzne, materialne ciało, zachowując duszę dla swoich wybrańców. Niejeden chiński humanista słyszał o doktrynie duszy, ale żaden z nich, jak można sądzić, nie pojął jej istotnego znaczenia i doniosłości.
Owa doktryna była trzymana w tajemnicy, zbyt wielkiej być może, wewnątrz świątyń. Tajemnica spowijająca jej zasadniczy dogmat i aspirację, nirwanę, była zbyt trudna do przeniknięcia i zrozumienia dla humanistów, którzy, zamiast rozwiązać ów gordyjski węzeł, przecięli go oświadczając, że nirwana oznacza absolutne unicestwienie.
Pod koniec pierwszego kwartału XIX wieku pojawiła się osobliwa literatura, która, bazując na uczonych dociekaniach sanskrytologów i orientalistów, występowała jako naukowa. Hinduska, egipska i inne starożytne religie, mity i godła zostały całkowicie podporządkowane symbolice podkreślającej ich szorstką i surową zewnętrzną formę, zamiast zwracać uwagę na ich wewnętrzne znaczenie. Te dzieła odniosły niespodziewany sukces, upowszechniając bardziej wiadomości o fallicznym i seksualnym kulcie niż rzeczywistą symbolikę, i paradoksalnie przecząc sobie wzajemnie.
Być może to jest prawdziwym powodem, dla którego nieliczne podstawowe prawdy Doktryny tajemnej po długich tysiącleciach najgłębszego milczenia i tajności mogły ujrzeć zarys światła dziennego. Powtarzam nieliczne prawdy, albowiem to, co musi pozostać okryte zasłoną, nie pomieściłoby się nawet w setkach takich tomów. Ale i ta drobina, teraz przekazywana, lepsza jest od całkowitego milczenia. Dzisiejszy świat, obłąkańczo goniący za własnym, dobrowolnym unicestwieniem, ścigający nieznane, które skłonny jest mieszać z niepoznawalnym, czyni szybkie postępy na odwrotnej, materialnej płaszczyźnie duchowości. Stał się olbrzymią areną, prawdziwym ziemskim padołem niezgody i wieczystej waśni, cmentarzyskiem, na którym są pogrzebane najwyższe i najświętsze dążenia naszej duchowej duszy. Z każdym przemijającym i rodzącym się pokoleniem dusza ta ulega paraliżowi i atrofii. Kochani poganie i skończone łotry społeczeństwa, jak mawiał Greeley, w niewielkim stopniu troszczą się o odrodzenie martwych nauk przeszłości. Jest jednak znaczna grupa poważnych poszukiwaczy, uprawnionych do zgłębiania tych nielicznych prawd, jakie teraz mogą być im dane. I tak owo teraz znaczy więcej niż przed dziesięciu laty, kiedy została opublikowana pierwszy raz Izis odsłonięta czy późniejsze próby wyłożenia tajników nauki ezoterycznej. [Chociaż postępy na tej drodze zostały znacznie zahamowane przez obie wojny światowe i kilkudziesięcioletnie panowanie komunizmu, można przyjąć, iż teraz Bławatskiej nadal jest aktualne, i kto wie, czy nie w poszerzonym wymiarze przyp. wyd.].
Niewątpliwie stance przedwstępne będą przyczyną najpoważniejszych zastrzeżeń dotyczących rzetelności Doktryny tajemnej. Na ich tle rodzi się bowiem pytanie: W jaki sposób zawarte w nich twierdzenia mogą być zweryfikowane? Faktycznie, o ile znaczna część sanskryckich, chińskich oraz mongolskich dzieł cytowanych w naszym dziele jest znana kilku orientalistom, o tyle podstawowa księga, z której zaczerpnięto stance, nie jest w posiadaniu europejskich bibliotek. Księga Dzyan (lub Dziań) jest całkowicie nieznana naszym filologom, a w każdym razie pod tą nazwą nigdy o niej nie słyszeli. Jest to oczywiście poważny mankament dla trzymających się metod badania, nakazanych przez urzędową naukę; natomiast dla okultystów będzie to miało niewielkie znaczenie. Lwia część podanych tu twierdzeń jest rozproszona po setkach i tysiącach manuskryptów, częściowo już przełożonych i jak zwykle bywa przy ich interpretacji zniekształconych. Są też tezy oczekujące swojej kolei. Przeto każdy humanista ma okazję do zweryfikowania podanych tu twierdzeń oraz skontrolowania większości cytatów. Nieliczne nowe fakty, nowe dla orientalisty profana, a także passusy przytoczone z komentarzy, byłyby trudne do odnalezienia, podobnie jak poszczególne pouczenia, dotąd przekazywane ustnie. Można znaleźć do nich aluzje w niezliczonych nieomal tomach bramińskiej, chińskiej i tybetańskiej literatury świątynnej.
Pomijając złośliwą krytykę, jedno jest pewne. Członkowie pewnych szkół ezoterycznych mających swoje siedziby poza Himalajami, których odgałęzienia można znaleźć w Chinach, Japonii, Indiach, Tybecie, a nawet w Syrii i Ameryce Południowej roszczą sobie pretensje do posiadania wszystkich pism sakralnych i filozoficznych, zarówno w rękopisach, jak i drukowanych; wszystkich dzieł, jakie kiedykolwiek były napisane w jakimkolwiek języku lub symbolu, odkąd powstała sztuka pisania, od hieroglifów ideograficznych poczynając do alfabetu Kadmusa i Dewanagari.
Przez wieki głoszono, iż od czasu zniszczenia księgozbioru aleksandryjskiego, każde dzieło mogące doprowadzić do ostatecznego odkrycia i zrozumienia niektórych tajemnic ukrytej nauki było, dzięki zespołowym wysiłkom członków bractw, odnajdywane. Akcentowano również, iż po starannym ukryciu trzech egzemplarzy każdego dzieła, reszta była niszczona. W ten sposób ocalał ostatni manuskrypt, zabezpieczony w Indiach za panowania Akbara.
Utrzymuje się przy tym, że każda święta księga, której treść nie została w dostatecznym stopniu przysłonięta odpowiednią symboliką lub miała jakiś związek ze starożytnymi misteriami, po starannym skopiowaniu w postaci kryptografów także była niszczona aż do ostatniego egzemplarza. Ponadto wszystkie duże i zamożne lamaserie posiadają krypty i podziemne biblioteki, mieszczące się w grotach, wykutych w skale, jeśli gonpa (klasztor, monastyr) czy ihankang są położone w górach. Poza Cajdamem Zachodnim, w pustynnych przełęczach Kuen-tuńtu (łańcuch górski Karakorum w zachodnim Tybecie) istnieje kilka takich kryjówek. W głębi górskiego pasma Ałtyntagu, którego ziemi nie deptała jeszcze stopa Europejczyka, istnieje osiedle zagubione w głębokim parowie. Jest to niewielkie skupisko budynków, bardziej wioska niż klasztor, z ubogo wyglądającą świątynią i starym lamą anachoretą, mieszkającym w pobliżu w charakterze dozorcy. Pielgrzymi powiadają, że podziemne galerie i korytarze mieszczące się pod klasztorkiem zawierają księgozbiór, którego nie pomieściłoby nawet British Museum. Twierdzi się również, iż opustoszałe dzisiaj tereny bezwodnej krainy Tarymu prawdziwej pustyni w sercu Turkiestanu były kiedyś kwitnącymi i zamożnymi miastami. Teraz zaledwie kilka zieleniejących oaz ożywia tę martwą pustkę. Jedna z nich, wykwitła na mogile rozległego grodu, pochłoniętego piaskami pustyni, jest ziemią niczyją, często jednak odwiedzaną przez Mongołów i buddystów. Tradycja mówi także o ogromnych pomieszczeniach i szerokich korytarzach, wypełnionych tabliczkami i cylindrami może to być czcza pogłoska, jak i rzeczywisty fakt. Oczywiście to wszystko może wywołać uśmiech powątpiewania, zanim jednak odrzuci się wiarygodność tych sprawozdań, warto zastanowić się nad poniższymi faktami. Zespołowe poszukiwania orientalistów, zwłaszcza prowadzone w ostatnich latach przez badaczy z filologii porównawczej i religioznawstwa, potwierdziły tezę, że niezliczona wprost ilość manuskryptów, a nawet drukowanych dzieł uważanych za istniejące, jest obecnie nie do odnalezienia. Zniknęły, nie pozostawiając po sobie żadnego, nawet najmniejszego śladu. Gdyby to były dzieła o małej doniosłości, wówczas naturalną koleją rzeczy mogłyby zniknąć, a ich nazwy ulec zatarciu w ludzkiej pamięci. Tak jednak nie jest; zdecydowana większość z nich zawierała prawdziwe klucze do jeszcze istniejących dzieł, całkowicie niezrozumiałych bez tych dodatkowych komentarzy i wyjaśnień. Takimi są na przykład dzieła Lao-tse, poprzednika Konfucjusza, Jeżeli zwrócimy się ku Chinom, przekonamy się, że religia Konfucjusza jest ugruntowana na pięcioksięgu King i czteroksięgu Szu. One same są potężnymi dziełami, z ogromną ilością komentarzy, bez których żaden naukowiec nie podejmie się analizy głębi sakralnego kanonu Chin. A przecież Lao-tse podobno napisał dziewięćset trzydzieści ksiąg o etyce i religii oraz siedemdziesiąt o magii. Jednak wielkie dzieło jego serca, Tao-te-king, czyli święte pismo, zawiera zaledwie, czy może aż, około pięciu tysięcy słów, tuzin stron z tak niezrozumiałym tekstem, iż trzeba było szukać pomocy u ponad siedemdziesięciu komentatorów, z których najwcześniejszy pochodził z 163 roku przed Chrystusem. Czterysta pięćdziesiąt lat poprzedzających powstanie najstarszego komentarza wystarczyło, aby skrzętnie ukryć prawdziwą doktrynę Lao-tse przed niepowołanymi, z wyjątkiem jego wtajemniczonych kapłanów. Tradycja utrzymuje, iż komentarze, do których mają dostęp zachodni sinolodzy, nie są rzeczywistymi okultystycznymi zapiskami.
Cóż natomiast znajdują religioznawcy badając semickie księgi, święte pisma Chaldei starszej siostry i nauczycielki Biblię Mojżeszową, która jest źródłem chrystianizmu? Co mogą zrobić, aby uwiecznić pamięć starożytnej religii Babilonu, by odtworzyć olbrzymi cykl astronomicznych obserwacji magów Chaldei czy obronić tradycję ich wspaniałej i wzniosłej literatury okultystycznej, jeżeli znajdują zaledwie drobne fragmenty? Te jednak są bezwartościowe nawet jako klucz do charakteru zaginionych pism. Przeszły bowiem przez ręce biskupa Cezarei, samozwańczego cenzora i wydawcy sakralnych zapisków ludzi innych religii, i noszą po dziś dzień piętno jego wybitnie rzetelnej i godnej zaufania dłoni. Ot, zobaczmy, jak wyglądały losy traktatu o wielkiej niegdyś religii Babilonu.
Napisany po grecku przez Beroza, kapłana świątyni Bela, dla Aleksandra Wielkiego, na podstawie astronomicznych i chronologicznych notatek przechowywanych przez kapłanów tej świątyni i obejmujących okres dwustu tysięcy lat traktat ten zaginął. W pierwszym stuleciu przed Chrystusem Aleksander Polihistor dokonał na jego podstawie wielu wyciągów, które także zaginęły. Euzebiusz wykorzystał pracę Polihistora przy pisaniu swojego Chronicon (270-340 r.). Punkty zbieżności, prawie że tożsamości, pomiędzy żydowskimi i chaldejskimi pismami świętymi, sprawiły, iż te ostatnie zostały uznane przez Euzebiusza, obrońcę i szermierza nowej wiary, która adoptowała żydowskie święte pisma, a wraz z nimi ich absurdalną chronologię, za w najwyższym stopniu niebezpieczne. Dopiero teraz Jerzy Smith udowodnił ową zbieżność; tak więc z winy ormiańskiego fałszerza cywilizowane narody zostały wprowadzone w błąd na tysiąc pięćset lat przez przyjęcie żydowskich derywatów jako bezpośredniego boskiego objawienia. Jest więcej niż pewne, że Euzebiusz nie uszanował także egipskich tabel synchronicznych Manetho i to tak dalece, że Bunsen czyni go odpowiedzialnym za najbardziej niesumienne okaleczenie historii. Sokrates, historyk piątego stulecia, i Syncellus, wice patriarcha Konstantynopolu z ósmego stulecia, otwarcie oskarżają go jako najbardziej zuchwałego i pozbawionego skrupułów fałszerza. Czyż jest możliwe, aby obszedł się delikatniej z chaldejskimi zapiskami, które już zaczęły zagrażać nowej religii, tak pochopnie przyjętej? Nie ma więc wątpliwości, że poza nielicznymi fragmentami o różnej wartości z oczu profana zniknęła cała chaldejska sakralna literatura, tak samo jak Atlantyda. Nieliczne fakty są podane w dalszych partiach naszego dzieła; mogą one rzucić więcej światła na prawdziwe pochodzenie upadłych aniołów, personifikowanych postaciami Bela i Smoka. Zwracając się ku najstarszej literaturze aryjskiej, ku Rig-Wedzie, badacz dowie się, trzymając się ściśle danych dostarczonych przez rzeczonych orientalistów, że jakkolwiek Rigweda zawiera tylko około 10580 wersetów lub 1028 hymnów, w przeciwieństwie do brahmanów i do mnóstwa gloss i komentarzy, nadal jest niezrozumiała. Dlaczego? Otóż brahmany, najstarsze scholastyczne traktaty o prymitywnych hymnach, same wymagają klucza, którego orientaliści jeszcze nie zdołali sobie zapewnić. Cóż uczeni mówią o buddyjskiej literaturze? Czy posiadają ją w całości? Z pewnością nie. Poza 325 tomami (w rzeczywistości jest ich 333), Kandżuru i Tandżuru północnych buddystów (każdy o wadze czterech, pięciu funtów, jak powiadają) w istocie o lamaizmie nic nie wiemy. Tymczasem sakralny kanon południowego kościoła, Saddharma alankara, zawiera podobno 29 368 000 liter, czyli, po wyłączeniu traktatów i komentarzy, pięcio, sześciokrotnie więcej materiału niż ten zawarty w Biblii ta bowiem, według profesora Muellera, liczy sobie tylko 3 567 180 liter. Tak więc tłumacze, zamiast przedstawiać nam poprawne wersje, szpikowali je własnymi komentarzami w celu apologii dogmatów swoich przeróżnych szkól. Co więcej, stosownie do tradycji, przechowywanej przez szkoły buddyjskie, tak południowe jak i północne, buddyjski kanon sakralny pierwotnie składał się z 80 000 lub 84 000 rozpraw, z których znamienita większość zaginęła i do dzisiaj pozostało jedynie 6000. Zaginęła dla Europejczyków, ale czy tak samo dla buddystów i braminów? Biorąc pod uwagę, że dla buddysty każdy werset o Buddzie lub o jego dobrym prawie jest święty, wydaje się, iż owo zaginięcie blisko 76 000 rozpraw jest zgoła czymś cudownym. Raczej przeciwnie, każdy świadomy tego znaczenia i naturalnego biegu wydarzeń może się podpisać pod twierdzeniem, zgodnie z którym z tych 76 000 rozpraw zniszczeniu mogło ulec 7-8 procent jako efekt prześladowań w samych Indiach i emigracji. Skoro jest pewne, że arhaci buddyjscy rozpoczęli swój religijny exodus około trzystu lat przed naszą erą, w celu krzewienia nowej wiary poza Kaszmirem i po tamtej stronie Himalajów; że do Chin dotarli w 61 roku po narodzeniu Chrystusa, gdy Kaśjapa przybył tam na zaproszenie cesarza Mingti, by zapoznać go z zasadami buddyzmu to wydaje się dziwne, że orientaliści mówią o tego rodzaju zniknięciu, jakby to rzeczywiście było możliwe. Nie uwzględniają, że ów przepadek może dotyczyć jedynie ich samych i ludzi Zachodu, że Azjaci mogą trzymać swoje święte pisma poza ich zasięgiem, chroniąc je w ten sposób od profanacji i nadużyć przez rasy od nich wyższe.
Pewne jest, że:
badacze starożytnych religii dysponują zbyt małą liczbą dowodów, aby na ich podstawie tworzyć ostateczne konkluzje;
brak danych nie powstrzymuje ich od stawiania różnych dogmatów.
Można przypuszczać, że dzięki licznym zapiskom, dotyczącym teogonii i misteriów egipskich, jakie zachowały się w poematach klasyków i tomach literatury starożytnej, rytuały i dogmaty Egiptu faraonów powinny być co najmniej dobrze zrozumiane. W każdym razie lepiej niż abstrakcyjne filozofie hinduskiego panteizmu, o którym Europa jeszcze przed początkiem bieżącego stulecia nie miała żadnego pojęcia. Nad brzegami Nilu i w całym kraju rokrocznie archeolodzy odgrzebują coraz to nowe relikty, zdawałoby się wymownie opowiadające swoje dzieje. Tak jednak nie jest. Jakkolwiek widzimy wciąż jeszcze stojące piramidy, a także ruiny świątyń i labiryntów, ich mury pokryte napisami hieroglificznymt i dziwacznymi wyobrażeniami bogów i bogiń [...] Na zwitkach papirusu, które zdają się urągać niszczącej dłoni czasu, mamy nawet urywki tego, co można by nazwać księgami świętymi Egipcjan, jednakże, jakkolwiek wiele ze starożytnych zapisków tej tajemniczej rasy zostało rozszyfrowanych, główne źródło religii Egiptu i właściwa intencja jego kultu obrzędowego daleka jest od całkowitego przez nas wykrycia mówił uczony z Oksfordu. Słaba znajomość obrzędów pogrzebowych i zewnętrznych oznak różnic płciowych zaznaczanych na mumiach nieraz doprowadzała do śmiesznych pomyłek. Choć zachowały się tajemnicze dokumenty, pełne hierogliów, to nadal brak do nich odpowiedniego klucza.
Tym niemniej, uważając, że występuje naturalny związek pomiędzy językiem a religią, a także przyjmując, iż istnieje wspólna religia aryjska przed wyodrębnieniem się rasy aryjskiej; wspólna religia semicka przed wyodrębnieniem się rasy semickiej; wspólna religia turańska przed wyodrębnieniem się Chińczyków i innych plemion, należących do grupy turańskiej; odkrywając tylko trzy starożytne ośrodki religijne i trzy ośrodki językowe, mimo całkowitej nieznajomości tych pierwotnych religii i języka, jak też ich pochodzenia, ów uczony nie waha się stwierdzić, że istnieje prawdziwa historyczna podstawa do naukowego traktowania tych naczelnych religii.
Naukowe traktowanie przedmiotu nie jest bynajmniej pomocne w dotarciu do jego historycznych podstaw. Mając tak skąpe dane, żaden filolog nie jest uprawniony do podawania własnych konkluzji jako historycznych faktów. Bez wątpienia znakomity orientalista udowodnił całemu światu, ku jego zadowoleniu, że, stosownie do reguł fonetycznych prawa Grimma, Odyn i Buddha są całkowicie różnymi osobami. Kiedy jednak jednym tchem oznajmia, iż Odyn był czczony jako najwyższe bóstwo w okresie znacznie poprzedzającym czasy Wed i Homera, nie ma ku temu najmniejszej historycznej podstawy. Zatem podporządkowuje własnym wnioskom historię i fakty, które w oczach uczonych orientalistów mogą wyglądać naukowo, ale są bardzo dalekie od prawdy. Oto do czego prowadzi brak odpowiedniego klucza. Potwierdzają to różne poglądy dotyczące chronologii Wed.
Jeżeli wyniki badań wskazują, że ani Nowy, ani Stary Testament niczego nie zapożyczył od bardziej starożytnej religii braminów i buddystów, to z tego wcale nie wynika, iż Żydzi nie zapożyczyli wszystkiego, co im było wiadome, z chaldejskich zapisków, tak okrutnie okaleczonych później przez Euzebiusza. Co do Chaldejczyków, można przyjąć, że pierwociny swojej wiedzy otrzymali od braminów, Rawlinson bowiem wykazuje niezaprzeczone wpływy wedyckie we wczesnej mitologii Babilonu. Z kolei Vans Kennedy słusznie oświadczył, że Babilonia była swego rodzaju siedzibą sanskryckiej i bramińskiej nauki. Te dowody wszakże muszą upaść w obliczu najnowszej teorii profesora Muellera. Każdy wie, na czym ona polega. Kodeks praw fonetycznych stał się dziś uniwersalnym kamieniem probierczym dla każdego utożsamienia i pokrewieństwa pomiędzy bogami wielu narodów. W ten to sposób, chociaż matką Merkurego (Buddhy, Thota-Hermesa, etc.) była Maja, matką Buddhy (Gotarny) również Maja i matką Jezusa także Maja (ułuda, Maria bowiem to Marę, morze, symboliczne wielkie złudzenie), to owe trzy postacie nie są spokrewnione ani też nie mogą być, od kiedy Bopp ustanowił swój kodeks praw fonetycznych.
Dążąc do scalenia różnych wątków niepisanych dziejów, orientaliści ważą się na śmiały krok, zaprzeczając a priori wszystkiemu, co nie pokrywa się z ich osobliwymi wnioskami. Tak oto, mimo iż prawie codziennie dochodzi do odkryć świadczących o wielkim rozwoju sztuk i nauk w pomroce bardzo odległych czasów, niektórym z najstarszych narodów odmawia się nawet znajomości sztuki pisania, imputuje się im barbarzyństwo zamiast kultury. A przecież i dzisiaj jeszcze można znaleźć ślady olbrzymiej cywilizacji w Azji Środkowej, która niewątpliwie należy do prehistorycznej formacji. Czyż może istnieć wspaniała cywilizacja bez piśmiennictwa w jakiejkolwiek formie, bez roczników i kronik? Zaprzecza temu zdrowy rozsądek. Gigantyczna, zwarta ściana gór okalająca płaskowyż Tybetu, od górnego biegu rzeki Huangho do pasma Karakorum, była świadkiem trwającej tysiąclecia cywilizacji i zapewne miałaby wiele do powiedzenia. Wschodnie oraz środkowe części tych stron, Nan-Szan i Ałtyn-Tag, niegdyś były pokryte miastami, które z powodzeniem mogłyby współzawodniczyć z Babilonem. Upłynęła cała era geologiczna od czasu, gdy te miasta wydały ostatnie tchnienie, o czym świadczą zwały lotnego piasku i jałowa, martwa dziś gleba niezmierzonych centralnych równin basenu Tarymu. Jedynie pogranicza są tu powierzchownie znane podróżnikom. We wnętrzu tych płaskich, piaszczystych rozłogów znajduje się woda i można spotkać kwitnące oazy, których nie tknęła stopa Europejczyka. Niektóre z nich są niedostępne nawet dla tubylców. Huragany mogą wznosić chmury piasku i zmiatać z oblicza ziemi całe krainy, są jednak bezsilne, gdy chodzi o zniszczenie tego, co jest poza ich zasięgiem. Wybudowane głęboko w tonie ziemi składnice są całkowicie bezpieczne. Ponieważ wejścia do nich prowadzą przez wspomniane oazy, niewielka jest szansa, aby ktokolwiek je odkrył, nawet gdyby kilka armii wtargnęło w te piaski pustyni, gdzie: Nie dojrzeć ni sadzawki, ni krzewu, a gór pasmo zębaty wał tworzy w krąg wyprażonych równin suchej, suchej pustyni...
Nie zachodzi jednak potrzeba wyprawy na pustynię, skoro te same dowody istnienia starożytnej cywilizacji są stosunkowo często odnajdywane wśród gęsto zaludnionych połaci tego kraju. Na przykład oaza Czerczeń, położona około tysiąc dwieście metrów nad poziomem rzeki Czerczeń-Daria, ze wszystkich stron jest otoczona ruinami starożytnych miast. Jedynie niecałe trzy tysiące mieszkańców reprezentuje resztki blisko stu wymarłych narodów i ras, których nazw nie znają nawet etnolodzy. W poważnym kłopocie byłby antropolog, gdyby musiał dokonać ich klasyfikacji na działy i poddziały; tym bardziej, że przypuszczalni potomkowie tych wszystkich antydeluwialnych ras i plemion tak mało wiedzą o swoich przodkach, jakby spadli z księżyca. Pytani o swoje pochodzenie, odpowiadają, iż nie wiedzą, skąd przyszli ich praojcowie, lecz słyszeli, że byli rządzeni przez wielkich geniuszy tych pustyń. Rzecz jasna, tę odpowiedź można złożyć na karb ciemnoty i zabobonu, ale w świetle nauk Doktryny tajemnej może ona być uznana za opartą na pierwotnej tradycji. Na przykład plemię Churassan twierdzi, iż przybyło z terenu obecnego Afganistanu na długo przed czasami Aleksandra Wielkiego i przytacza legendy potwierdzające ten fakt.
Słynny podróżnik rosyjski, Przewalski, w okolicy oazy Czerczeń odnalazł ruiny dwóch dużych miast, z których starsze zostało zburzone trzy tysiące lat temu przez jakiegoś bohatera-olbrzyma, natomiast młodsze przez Mongołów w dziesiątym stuleciu naszej ery. Tam, gdzie kiedyś były te miasta, można znaleźć dzięki wędrującym piaskom nader dziwne i różnorodne relikty, z potłuczoną porcelaną, kuchennymi naczyniami i ludzkimi kośćmi włącznie. Tubylcy znajdują tu złote i miedziane monety, sztabki stopionego srebra, diamenty i turkusy, a także, co najdziwniejsze, potłuczone szkło.
Trumny z jakiegoś nie niszczejącego drzewa lub też z innego materiału, w których znaleziono dobrze zachowane, zabalsamowane ciała [...] Mumie męskie są to wszystko słusznego wzrostu, potężnie zbudowani mężczyźni o długich, falistych włosach [...] Znaleziono grobowiec z dwunastoma wewnątrz niego siedzącymi zmarłymi. Innym znów razem, w osobnej trumnie, odkryliśmy zwłoki młodej dziewczyny. Oczy jej były nakryte złotymi krążkami, szczęki zaś mocno ujęte złotym kółkiem, obejmującym głowę pionowo, od podbródka przez wierzchołek. Odziana była w szatę ze złotymi gwiazdami, stopy pozostawiono bose... pisał Przewalski. Ta sama tradycja występuje nad brzegami jeziora Lob-Nor i w oazie Keria.
Ślady tego rodzaju cywilizacji oraz różne podania i legendy dają nam prawo wierzyć w to, że nie wszystko zostało odkryte oczom profanów, że skrzętnie schowano wydobyte z piasków olbrzymie biblioteki wraz z przeróżnymi reliktami starożytnej magii. Sumując dotychczasowe rozważania, możemy powiedzieć, że Doktryna tajemna była powszechnie przyjętą religią antycznego i prehistorycznego świata. Dowody jej powszechności, autentyczne zapiski, kompletny zbiór dokumentów, ukazujących jej charakter i świadczących o występowaniu we wszystkich ówczesnych krajach, wraz z naukami jej wielkich adeptów, istnieją po dziś dzień i spoczywają w sekretnych kryptach bibliotek, należących do okultystycznego bractwa.
Twierdzenie to nabiera większej wiarygodności, jeżeli uwzględnimy następujące fakty:
tradycję tysięcy starożytnych pergaminów, uratowanych w czasie pożaru aleksandryjskiego księgozbioru;
tysiące sanskryckich dzieł, które zniknęły w Indiach za panowania Akbara;
powszechną tradycję w Japonii i Chinach, mówiącą, że stare teksty wraz z komentarzami, mogącymi uczynić je zrozumiałymi w sumie wiele tysięcy tomów od dawna są poza zasięgiem nieuprawnionych;
tajemnicze zniknięcie ogromnej sakralnej i okultystycznej literatury Babilonu;
utratę kluczy, mogących rozwiązać zagadki egipskich hieroglifów;
hinduską tradycję, głoszącą, że dopiero sekretne komentarze czynią Wedy zrozumiałe, które, niedostępne dla nie wtajemniczonych, są ukryte w tajemnych pieczarach i kryptach;
identyczne wierzenie, rozpowszechniane wśród buddystów i dotyczące ich ksiąg tajemnych.
Okultyści utrzymują, że to wszystko istnieje, dobrze zabezpieczone przed grabieżczą ręką Zachodu, i oczekuje na dzień, w którym zostanie ponownie ukazane całemu światu. Na razie, mówiąc słowami Swamiego Dayananda Saraswatiego, mleczhasi będą musieli poczekać (czyli pozakastowcy, ci, którzy są poza łonem aryjskiej cywilizacji). Nie jest winą wtajemniczonych, iż owe dokumenty zaginęły dla profanów. Ich postępowanie nie było dyktowane egoizmem czy chęcią zmonopolizowania świętej wiedzy; wynikało ono z faktu, że całe działy wiedzy nadal muszą być ukryte, przekazanie ich bowiem ludzkości równoznaczne byłoby z daniem dziecku zapalonej pochodni w składzie amunicji. Pozostający poza kręgiem argumentują, że o ile zrozumiale jest trzymanie w tajemnicy na przykład siły kruszącej skały (vril), odkrytej przez Keeleyego z Filadelfii, o tyle trudno pogodzić się z koniecznością skrywania czysto filozoficznej doktryny, jaką jest ewolucja planetarnych łańcuchów.
Niebezpieczeństwo jest jednak większe, gdyż takie doktryny, jak łańcuch planetarny albo siedem ras, natychmiast dają klucz do siedmiolitej struktury człowieka. Każda bowiem zasada jest współzależna z równią, planetą i rasą, ludzkie zasady zaś są z siedmiolitymi siłami okultystycznymi przy czym te należące do równi wyższych mają straszliwą moc. Dlatego też każdy siódemkowy podział daje klucz do potężnych okultystycznych sił, których nadużycie mogłoby wyrządzić nieobliczalne szkody całej ludzkości. Nie jest to klucz przeznaczony dla obecnego pokolenia, zwłaszcza dla ludzi Zachodu, chronionych w tym stanie rzeczy przez swoją ślepotę i ignorancki, materialistyczny brak wiary w tajemną wiedzę; jest to klucz, który mógłby być realny we wczesnych wiekach ery chrześcijańskiej, przeznaczony dla ludzi całkowicie przekonanych o rzeczywistości okultyzmu, a wstępujących właśnie w cykl degradacji.
Faktem jest, że dokumenty były i są nadal ukrywane. Jednak nie czyniono ze wszystkiego tajemnicy, a bardzo stare wieści były ustnie przekazywane i niejednokrotnie powtarzane przez adeptów, od Pitagorasa po neoplatończyków. To właśnie nowa religia nazarejczyków doprowadziła w tym względzie do zmiany na gorsze. Wiadomo przecież, że i w obecnych czasach
niejeden rosyjski mistyk udawał się w podróż do Tybetu w poszukiwaniu wiedzy i wtajemniczenia, niejeden też wracał z wiadomościami, które nie mogłyby być udzielone w żadnym miejscu w Europie, Trudno orzec jednoznacznie, czy było to słuszne postępowanie; faktem jest, że owe wiadomości, zamiast przynosić dobro ludzkości, wywoływały jadowite napaści w postaci świadomych fałszerstw, przeinaczeń, kierowanych pod adresem tych, którzy jedynie stwierdzali prawdziwy fakt, nawet mało znany. Zło już zaistniało i prawdy w tej sytuacji nie wolno dłużej ukrywać, bez względu na konsekwencje. Czy to nowa religia? Nie, w żadnym znaczeniu, ani też nowa filozofia, jest to już bowiem ustalone i tak stare jak myślący człowiek. Podstawowe zasady tej doktryny nieraz już były ogłaszane przez niejednego europejskiego wtajemniczonego. Niejeden wielki naukowiec twierdził, że nigdy nie było żadnego założyciela religii czy to aryjczyka, semity lub turańczyka, który by wymyślil nową religię lub też objawił nową prawdę. Wszyscy założyciele byli przekazywaczami, a nie samorodnymi nauczycielami. Byli autorami nowych form i wykładni, ale prawdy, na których się opierali, byty stare jak ludzkość. Wybierając jedną lub kilka z tych wielkich prawd rzeczywistości, widzialnych jedynie przez oko prawdziwego mędrca i proroka spośród wielu objawionych ustnie człowiekowi na początku, objawiali te prawdy masom. W ten sposób każdy naród otrzymywał kolejno niektóre z prawd pod osłoną własnej symboliki, która z biegiem czasu przekształcała się w kult, bardziej lub mniej filozoficzny, lub w panteon filozoficznej maskarady. To dlatego Konfucjusz, nader starożytny prawodawca w chronologii historycznej, ale bardzo nowoczesny mędrzec w dziejach świata, mówił: Doręczam jedynie; nie mogę tworzyć rzeczy nowych. Wierzę w starożytnych i miłuję ich.
Ja także miłuję starożytnych i wierzę w nich i we współczesnych spadkobierców ich mądrości. Dlatego też przekazuje to, co otrzymałam i czego się nauczyłam, tym, którzy zechcą to przyjąć. Nie będę żywiła najmniejszej urazy do tych, którzy odrzucą tę mądrość, będą bowiem mieli rację w swojej przeczącej postawie, tak jak ja mam rację w twierdzącej jeśli na prawdę patrzymy z dwóch, całkowicie odmiennych punktów widzenia. Niech więc przeszłość pomoże w zrozumieniu teraźniejszości, ta zaś w lepszym przygotowaniu przyszłości. Nie ma religii wyższej od prawdy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|